poniedziałek

Natalka

Pomóżmy jej wygrać!


Natalka od 3 października 2008 roku przebywa wraz ze swoją mamą w Klinicznym Szpitalu Dziecięcym im. Gębali w Lublinie na Oddziale Hematologii i Onkologii.

Cała historia z chorobą zaczęła się na początku października, dokładnie trzeciego. Pojechaliśmy na prywatną wizytę do Dziekanowa do dr Jandy. Nie podobało mi się, że Natalka ma duży, wypięty brzuszek i dziwne małe fioletowe wybroczynki na nóżkach. Lekarz zrobił USG i zlecił morfologię z paluszka. Po pobraniu krwi przestraszyłam się, bo krew nie przestawała się sączyć. Po wejściu do gabinetu wiedziałam już, że jest coś nie tak, po minie lekarza. Nie powiedział, że podejrzewa białaczkę, chyba nie chciał, abyśmy wpadli w panikę. Powiedział tylko, że jak najszybciej musimy jechać do szpitala na oddział hematologii, bo Natalka jeszcze tego samego dnia musi mieć podaną krew i zrobione szczegółowe badania. Później wszystko potoczyło się błyskawicznie. Izba przyjęć, powtórka morfologii i słowa, które do dzisiaj słyszę U PAŃSTWA CÓRKI ISTNIEJE PODEJRZENIE BARDZO POWAŻNEJ CHOROBY KRWI - BIAŁACZKI. To był dla nas wyrok. Pierwszych dni prawie nie pamiętam. 6 października pobrali szpik i diagnoza się potwierdziła - ostra białaczka limfoblastyczna wysokiego ryzyka. Później wszczepinie cewnika centralnego, ciągłe pobieranie krwi, przetaczanie krwi, podawanie płytek... Oczywiście powikłania po chemii, najpierw biegunka, popalony przewód pokarmowy, wymioty skrzepami krwi-zawieszenie leczenia, następnie toksyczne uszkodzenie wątroby-znowu zawieszenie leczenia, temperatura i znowu zawieszenie leczenia………


3 października nasz świat runął! Cały czas zadajemy sobie setki pytań, na które nie znamy odpowiedzi: skąd ta choroba, dlaczego, w jaki sposób... Wiemy już, że tak miało być, takie jest przeznaczenie... Ale czy musimy je przyjąć? Pogodzić się z tym, że akurat taki "scenariusz "naszego życia został ułożony? NIE!!! Będziemy walczyć z całych sił, szukać wszelkich dostępnych sposobów, aby nasza Natusia wyzdrowiała, aby mogła biegać, śmiać się, chodzić do szkoły tak jak inne dzieci!!! Nie pozwolimy przeznaczeniu wyrwać Jej z naszych ramion! O nie! Za bardzo kochamy naszą Natusię! Jest dla nas wszystkim. Wprowadziła w nasze życie tyle szczęścia, że nawet nikt sobie tego nie wyobraża. Pamiętam jak się dowiedziałam, że jestem w ciąży... Od razu powiedziałam sobie: "to będzie dziewczynka Natalka albo Oliwka, czuję to"(nie mogłam się oprzeć i kupiłam wtedy taką śliczną różową kamizelkę)I wyczułam. Urodziła się zdrowa, duża dziewczynka.O d urodzenia była bardzo pogodna, wesoła i spokojna. Taka nasza Śmieszka, zawsze uśmiechnięta, mało kiedy płakała. Aż do tego feralnego dnia... Uśmiech znikł nie tylko z buzi Natusi... Ta choroba zniszczyła nasze życie, nasze szczęście... Wiemy, że wiara i miłość czynią cuda... Wierzymy i modlimy się o zdrowie naszej kruszyny a miłość jaką ją darzymy pokona białaczkę. Wiemy, że przed nami jeszcze długa i jak się już zdążyliśmy przekonać bardzo kręta droga, ale pokonamy ją razem i razem wyjdziemy na prostą...

18 stycznia wracamy na oddział. Koniec naszej dwutygodniowej wolności. Przed nami drugi etap leczenia-bardzo ciężka chemioterapia (6 bloków) ,która będzie wyniszczać już i tak słabiutki organizm Natusi. Moi kochani to bardzo ciężki i trudny etap leczenia, ośmielam się prosić Was o wsparcie finansowe bo będzie ono potrzebne, ale też i modlitewne za zdrowie Natalki.



Wiara czyni cuda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Powered By Blogger